wtorek, 15 grudnia 2015

Pół-sny i senne poranki.





Wyłapuję gorzkie pół-sny. Choć kulejące, próbujące skakać nad przepaścią pomiędzy lądem jawy i snu. Często daję im na tę ekwilibrystykę dość dłuższą chwilę, niechcący, bezwiednie. Po prostu próbując się dobudzić. Przecieranie oczu niewiele pomaga, bo ściana powiek skutecznie ochrania galopujące za nią obrazy. To wyścigi donikąd i po nic. Ośrodek logiki śpi najtwardszym snem w mojej sypialni. Nie załapuje się nawet na końcówkę wyścigu galopujących pół-śniąt. Pół-śniąt, bo pod sam koniec wydają się coraz mniejsze, kurczą się, aż przestają być dostrzegane wzrokiem. Nie wiem, kiedy znikają całkiem, mój wzrok zawodzi. Wiem jednak, że czasem jem z nimi jeszcze drugie śniadanie. Zwłaszcza teraz, gdy noce dość długo trzymają dzień za kostki, nie pozwalając mu wstać. Czasem walczą razem aż do wieczora i nie wiadomo, kto wygrał, szary kompromis wisi wtedy nad ziemią aż do zmroku. Przez chmury rzadko przebija się słońce. A szkoda, dałoby im złoty zarys i łatwiej byłoby je zliczyć. 


To ten dziwny stan w roku, który dla mnie jest kompletnym zawieszeniem. To już nie feeria kolorów i jeszcze niewyprana z nich, czysta biel mrużąca oczy. Świat jakby na chwilę wstrzymał oddech. Czasem nie wytrzymuje i wypuszcza go trochę, wzniecając wiatr, a on wszystko na swojej drodze. 

Wtedy najbardziej odczuwa się sprawę ciepła w środku. Czy jest, czy go wystarcza, bo organizm duży, a rozprowadzić trzeba warstwę, która nie zniknie całkiem przez senne zmory, ból w kostce, rybią ość w gardle, kolejną kłótnie. Mi na ciepło zawsze pomagały uśmiechy. Te przez łzy, te wzniecane na cudzych ustach, te od nieznajomych. Ciepła nigdy nie starcza mi na dłonie, stopy i czubek nosa. Wyspecjalizowałam się w dostarczaniu go do tych miejsc. Na dłonie najlepsze są chuchnięcia herbaty lub oddechu, drugie dłonie (nawet chłodniejsze o 1 stopień) i rękawiczki z jednym palcem. Na stópki coś pluszowego i radosnego, żeby głowa, która nie chce unieść się w górę (zimno potęguje szarość szarości na niebie, więc po co tam zerkać?) mogła znaleźć coś do uśmiechnięcia się tam w dole, gdzie nikt nie karze patrzeć (no hej, głowa do góry!), a szkoda w tym przypadku. Zresztą gdyby się zastanowić to w każdym kierunku zerkając można by znaleźć coś pięknego, a jeśli to trudne, zawsze można coś tam wtrynić samemu i po problemie. Na stopy pomaga też szybkie przemieszczanie się, najlepiej z prędkością światła. Żeby nie potęgować powagi chwili, zamiast wyobrażać sobie, że coś nas goni, można po prostu pomyśleć, że coś nas czeka. Na nos najlepsze są usta, wełniane nitki szalików, nawet, gdy przy okazji zagryzą w nos. W sumie z ustami sprawa też ma się dość podobnie. I o.

Sny rządzą się swoimi prawami i potrafią drwić z naszych. Czasem na jawie albo serię jaw później coś z nich sobie wróżymy i wcale nie mam na myśli sennikowych myśli. Tylko nasze. Polecam. Kolejny oswojony sen do mojej nocnej kolekcji. 
















Zaczęłam wczoraj świętowanie urodzin! Jeśli tu przypadkiem weszłaś J. to bardzo Ci dziękuję! Moja mała biblioteczka powoli rośnie, a ja patrzę na nią dumnie, jak na gromadkę dzieci. Hm, a może raczej kotów? Proszę ustawić się w tęczowym szeregu i dumnie prężyć grzbieciki. Pomruczeć mogę za was.



P.S. Pisałam notkę wczoraj i fragment o braku bieli jest trochę mniej aktualny, bo chwilami było dziś śnieżnie. <3

piątek, 11 grudnia 2015

Szmaragdowo..



Chciałabym pisać o szczęściu tak lekko jak piszę o nieszczęściach. W smutku pisanie jest dla mnie tak oczywistą reakcją jak oddychanie. To zresztą widać - oddech przyspiesza, więc rozbiegane palce również. Zatracają się w wyścigu bez wyznaczonego celu, którego jestem jedyną obserwatorką, bo nie umiem pisać inaczej niż w samotności. Zatracają i tracą przy tym wszystko – każdy urwany strzępek oddechu, wątpiący w siebie chrzęst żeber próbujących pomieścić nadmiar powietrza, trzepoty serca w gardle, stukoty klawiszy i stawów oraz całą jeszcze nienazwaną resztę. Kiedy w końcu następuje cisza, wszystko na chwilę zastyga. Nucę wtedy, że „uparcie i skrycie”, a Geppert podpowiada mi słowa, choć znam je na pamięć. To trochę tak, jakbym pozwalając się przeniknąć przez melancholię robiła się tak czuła, że drżę witając najdrobniejszy okruszek zdarzeń. A co dopiero te krótkie opowiadania z morałem, wbijającym małe szpilki w mydlane bańki moich marzeń - ledwie drgające w gęstym od emocji powietrzu - a chwilę później w moje skronie. Zbieram je wtedy na dłoń – w końcu to nieposłuszne dzieci moich myśli. Głaszczę je po szpilkowych łebkach, a innym mówię, że mam migrenę. Ty całujesz mnie w czoło, tuż nad włosami. Okruszki, zdarzenia, opowiadania. Zderzenie okruszka z warstwami ochronnymi wydaje głuchy, miarowy dźwięk i tylko dzięki jego istnieniu potrafię zarejestrować początek melancholijnych podróży. Wszelkiej maści.

Od jakiegoś czasu bardzo niewiele we mnie melancholii, a gdy nawet zaczyna mnie przenikać, dociera zwykle tylko do pierwszych warstw, po czym szybko się rozmywa, zwykle nie zostawiając na niej większych śladów. Czasem wątpię nawet czy to była ona czy chłodniejszy powiew wiatru, niosący oprócz już odegranego wielokrotnie deszczu liści, świeżą zapowiedź śniegu. Chciałabym pisać o radości, nie tylko moimi kontrastami typu: jest źle, ale widzę tyle dobra. Teraz naprawdę czuję dużo szczęścia i nie chcę się go bać, chowając się za kontrastami. Chciałabym je  quasi-matematycznie zbadać, nauczyć się je mnożyć, a potem się nim dzielić. Znaleźć na nie swój osobisty wzór. Tak go mało czasem czujemy wokół, a szarości oplatającej szyję, nie są w stanie zakryć nawet najbardziej ciepłe kolory szalików. Ciszy zapadającej przeciwko nam mogłyby nie zdołać przerwać nawet przyszyte do nich złote dzwoneczki. To wszystko dzieje się gdzieś głębiej, gdzieś pod wszystkimi warstwami oddzielającymi nas od nas samych i świata na zewnątrz.







Na początku planowałam umieścić tu jakieś jesienne zdjęcia, ale zmieniłam zdanie. Mój hipnotyzujący, koci model zdobył moje serce zaraz po przebudzeniu się ze wspomnień sprzed bodajże dwóch lat. Zresztą dalej jestem przeciw chodzeniu sobie pod prąd przez krępowanie "byciem na czasie" i długie listy powinności, które nie służą żadnemu większemu dobru i tylko sieją zamęt. To mój prywatny odwyk, w który na szczęścia zdarzyło mi się zaplątać. 

Dobrej nocy :)


czwartek, 3 grudnia 2015

Poetry-hearted


"A ja lubię zapach narkozy, 
A najbardziej - gdy jest kobieca. 

Mówię ładnie? I melodyjnie? 
Zdania perlę jak z pereł kolię? 
Pani patrzy - melancholijnie... 
Skąd ma pani tę melancholię?"

(https://www.youtube.com/watch?v=PbuByYZtFy0)












wtorek, 1 grudnia 2015

Historie.





Kiedyś bardzo uspokoiły mnie te słowa. Dzięki nim zaczęłam namiętnie grać z życiem, w śmiertelnie poważną zabawę. Jej główną zasadą jest opowiadanie tych samych wydarzeń w obłoczkach płynących z różnych ust. Odmienny odczyn atmosfery - od bajkowego po postapokaliptyczny sprawia, że wszystko wydaje się być względną kwestią podejścia właściciela ust. Są sytuacje, gdy to jeden z najlepszych sposobów by przestać przygryzać ze zdenerwowania wargi, skupiając się nie na bólu, a na tym, co chcą one przekazać. 

"Przeszłość to tylko historie, które sobie opowiadamy."

A ja tak lubię zamykać te historie w misternie ułożone litery i piksele. Drobinki magii, które można dopieszczać wiecznie, bez obaw o zagłaskanie ich na śmierć. Ze słowami byłam zżyta, od kiedy tylko pamiętam, a w najgorszych chwilach zapisanych w stop-klatkach, to właśnie one trzymały mnie za drżące z emocji dłonie. To dzięki nim mogłam tym chwilom zrobić ostre ujęcia, by potem przyjrzeć się im bliżej, znajdując drobne detale, wskazujące drogę do sensu całego obrazu. Niezależnie od tego jak bardzo nie na miejscu czułam się na jego tle. Słowa. Jako 6-latka postanowiłam nauczyć się wszystkich słów świata i nadal próbuję, choć już nie rysując między słownikowymi wierszami. Myślę, że wybaczyły mi to bezczeszczenie, bo nadal ze mną są. Zawsze są.

Szuflady w mojej głowie są zbyt wypełnione historiami. Musiałam wyeksmitować z nich ostatnią, najmniejszą drobinkę kurzu. Dlatego postanowiłam zrobić to samo, co kiedyś. Dla lżejszej głowy. Stworzyć nowe historie i wrócić do kilku, które opuściłam bez słowa. 


Nie wiem co dokładnie chciałabym tu mieć. Po kilku dobrych latach spędzonych na fotoblogu zżyłam się z trochę bardziej ograniczonymi możliwościami i teraz czuję się trochę tak, jakbym usiadła na środku ogromnej łąki. Zastanawiam się czy ktoś z fotobloga tu trafi, bo oddalałam się od tamtego miejsca przez bardzo długi czas, coraz rzadziej oglądając się za siebie i czuję jakbym tam całkiem umarła. Byłoby mi strasznie miło, bo tamto miejsce tak długo dawało mi dużo ciepła, że będzie się ono we mnie tlić już chyba zawsze. Wracając, myślę, że będzie tu wszystko co lubię opowiedziane moimi ustami, z oswojoną nadwrażliwością, dramatami, baśniami, zamiłowaniem do drobiazgów i codzienności, estetycznych orgazmów, pasteli, literatury, zdjęć, filmów, sztuki, jelonkowego zbieractwa, marzeń na jawie, dziwnych snów i dzielenia się ciepłem, które czuję w środku, gdzieś pomiędzy wierszami. 


<a href="http://www.bloglovin.com/blog/14579119/?claim=hcppxhdf8d6">Follow my blog with Bloglovin</a>

Flickr Images