niedziela, 3 stycznia 2016

Magic in December


Moje ulubione chwile z grudnia wyglądały tak:





(Zbieranie łaskoczących iskierek ciepła, podczas robienia własnoręcznych kartek. Wszędobylski brokat udający kosmiczne piegi. Dzielenie się miłością do detali. Pożyczki zaciągnięte u choinek. Czułe przezwiska. Twórcze wieczory przeciągające się do 3 nad ranem. Do 3:15 mycie opuszków i nadgarstków, do nieskończoności wyskubywanie rozsypanego wszędzie brokatu.)





(Zimowe zapachy (zwłaszcza choinkowo-żurawinowy!) tuż przed przyjazdem do domu, wieczorami. Niby-śnieg.Twoje ulubione rajstopy.)




(Udawanie, że Mikołaj istnieje. Udawanie choinek. Listy do Świętego pisane między wierszami podczas spacerów.)






(Szukanie ulubionych ozdóbek świątecznych na wszystkich choinkach na swojej drodze.)




(Jelonkowe akcenty dobre bez względu na okazję.)



(Zdjęcia w jeszcze cichym domu w wigilijny poranek.)







(Spóźniona jemioła, która zdążyła tylko na ostatnią część sesji. Zaplątane włosy wchodzące niby przypadkiem w obiektyw. Serce od Uli rozpływające się w naszych na chwilę ciepłych dłoniach.)



(Złota, żywa, z poduszkami i notatkami wokół. Wyjątkowo delikatnie kłujące igiełki. Cukierki sprzed stu lat i złote jabłka ze styropianu.)


(Bawienie się punktem widzenia. Poranki pod choinką. Szukanie ulubionego odcienia zieleni.)


(Śpiewanie: "Na, na, na, najlepsze prezenty ukryte są w sercach!" W normalnej i zmienionej wersji.)




(Zimowe słońce mrużące oczy, najbardziej wdzięczne do podziwiania w ciepłym domu. Światło tańczące nad szklanymi przepaściami. Iskierki do potęgi. Szafka ze słodyczami broniona przed otwarciem przez ochroniarza z nastroszonymi gniewnie igiełkami.)


(Radosne dźwięki i głosy, zwłaszcza te na ucho. Ozdoby choinkowe z dzieciństwa. Wspólne odbicia w szkle.)




(Cold hands, warm hearts.)









(Opowieści nie tylko wigilijne. Magia słów. Początki naszej wielkiej biblioteczki. Świecidełka z rogami.)





wtorek, 15 grudnia 2015

Pół-sny i senne poranki.





Wyłapuję gorzkie pół-sny. Choć kulejące, próbujące skakać nad przepaścią pomiędzy lądem jawy i snu. Często daję im na tę ekwilibrystykę dość dłuższą chwilę, niechcący, bezwiednie. Po prostu próbując się dobudzić. Przecieranie oczu niewiele pomaga, bo ściana powiek skutecznie ochrania galopujące za nią obrazy. To wyścigi donikąd i po nic. Ośrodek logiki śpi najtwardszym snem w mojej sypialni. Nie załapuje się nawet na końcówkę wyścigu galopujących pół-śniąt. Pół-śniąt, bo pod sam koniec wydają się coraz mniejsze, kurczą się, aż przestają być dostrzegane wzrokiem. Nie wiem, kiedy znikają całkiem, mój wzrok zawodzi. Wiem jednak, że czasem jem z nimi jeszcze drugie śniadanie. Zwłaszcza teraz, gdy noce dość długo trzymają dzień za kostki, nie pozwalając mu wstać. Czasem walczą razem aż do wieczora i nie wiadomo, kto wygrał, szary kompromis wisi wtedy nad ziemią aż do zmroku. Przez chmury rzadko przebija się słońce. A szkoda, dałoby im złoty zarys i łatwiej byłoby je zliczyć. 


To ten dziwny stan w roku, który dla mnie jest kompletnym zawieszeniem. To już nie feeria kolorów i jeszcze niewyprana z nich, czysta biel mrużąca oczy. Świat jakby na chwilę wstrzymał oddech. Czasem nie wytrzymuje i wypuszcza go trochę, wzniecając wiatr, a on wszystko na swojej drodze. 

Wtedy najbardziej odczuwa się sprawę ciepła w środku. Czy jest, czy go wystarcza, bo organizm duży, a rozprowadzić trzeba warstwę, która nie zniknie całkiem przez senne zmory, ból w kostce, rybią ość w gardle, kolejną kłótnie. Mi na ciepło zawsze pomagały uśmiechy. Te przez łzy, te wzniecane na cudzych ustach, te od nieznajomych. Ciepła nigdy nie starcza mi na dłonie, stopy i czubek nosa. Wyspecjalizowałam się w dostarczaniu go do tych miejsc. Na dłonie najlepsze są chuchnięcia herbaty lub oddechu, drugie dłonie (nawet chłodniejsze o 1 stopień) i rękawiczki z jednym palcem. Na stópki coś pluszowego i radosnego, żeby głowa, która nie chce unieść się w górę (zimno potęguje szarość szarości na niebie, więc po co tam zerkać?) mogła znaleźć coś do uśmiechnięcia się tam w dole, gdzie nikt nie karze patrzeć (no hej, głowa do góry!), a szkoda w tym przypadku. Zresztą gdyby się zastanowić to w każdym kierunku zerkając można by znaleźć coś pięknego, a jeśli to trudne, zawsze można coś tam wtrynić samemu i po problemie. Na stopy pomaga też szybkie przemieszczanie się, najlepiej z prędkością światła. Żeby nie potęgować powagi chwili, zamiast wyobrażać sobie, że coś nas goni, można po prostu pomyśleć, że coś nas czeka. Na nos najlepsze są usta, wełniane nitki szalików, nawet, gdy przy okazji zagryzą w nos. W sumie z ustami sprawa też ma się dość podobnie. I o.

Sny rządzą się swoimi prawami i potrafią drwić z naszych. Czasem na jawie albo serię jaw później coś z nich sobie wróżymy i wcale nie mam na myśli sennikowych myśli. Tylko nasze. Polecam. Kolejny oswojony sen do mojej nocnej kolekcji. 
















Zaczęłam wczoraj świętowanie urodzin! Jeśli tu przypadkiem weszłaś J. to bardzo Ci dziękuję! Moja mała biblioteczka powoli rośnie, a ja patrzę na nią dumnie, jak na gromadkę dzieci. Hm, a może raczej kotów? Proszę ustawić się w tęczowym szeregu i dumnie prężyć grzbieciki. Pomruczeć mogę za was.



P.S. Pisałam notkę wczoraj i fragment o braku bieli jest trochę mniej aktualny, bo chwilami było dziś śnieżnie. <3

Flickr Images